Diagnostyka

2018.07.12

Nawracające usterki turbosprężarki – co jest przyczyną?

Układ smarowania silnika to jedno z tych miejsc, w których mogą pojawić się niebezpieczne dla różnych elementów opiłki metalu. Ich źródło to np. resztki turbosprężarki, której wirnik ocierał o obudowę. Naprawa nie może polegać jedynie na wymianie turbosprężarki, bo jej żywotność będzie bardzo krótka.

Po usterce turbosprężarki, gdy już mamy nową na wymianę, nie wystarczy jej montaż  i wymiana oleju. Są dwie przyczyny, które z niemal stuprocentową pewnością doprowadzą nową turbosprężarkę do przedwczesnej śmierci: pierwsza to ta, która „zabiła” poprzednią turbinę, a druga to opiłki metalu powstałe podczas zacierania się turbiny, a teraz krążące po układzie smarowania.

Co robić? Po pierwsze, należy sprawdzić, dlaczego turbosprężarka nawaliła. Może tylko właściciel za rzadko wymieniał olej? A może olej był wymieniany, ale ciśnienie w przewodzie doprowadzającym olej do turbosprężarki było za niskie? To bardzo prawdopodobne, bo przepracowany olej lubi pozostawiać osady w kanałach i rurkach, którymi płynie, a potrafi też zatykać różne sitka pełniące rolę filtrów. Jeśli nie ma smarowania, turbina się zaciera. Proste?

Bardzo często czyszczenie zatkanych rurek okazuje się trudne albo nie do końca możliwe i najlepsze, co można zrobić, to wymienić je na nowe. W niektórych modelach pomaga usunięcie feralnego sitka pełniącego rolę filtra, gdy wiemy, że nowe również wkrótce się zatka. Na marginesie: nie jest głupim pomysłem płukanie silnika powiązane z wymianą oleju – nawet jeśli nie za każdym razem, to np. co drugą wymianę oleju – to m.in wydłuża żywotność turbosprężarki.

Wymieniliśmy zatkaną rurkę i filtr. Co dalej? Trzeba zdjąć miskę olejową, bo na jej dnie jest mnóstwo szlamu, którego inaczej nie usuniemy. Teraz czyścimy, czyścimy, czyścimy co się da, cały dół silnika. Składamy. Na koniec zakładamy dobry filtr, zalewamy układ olejem, uruchamiamy. Niektórzy radzą, by po awarii turbosprężarki kolejną wymianę oleju wraz z wymianą filtra zrobić niemal od razu lub po niewielkim przebiegu, np. po tysiącu-dwóch tysiącach kilometrów. Uważam, że to na pewno nie zaszkodzi, zaś koszt tej operacji jest niewspółmiernie mały do ryzyka, jakie się wiąże z pozostawieniem zanieczyszczeń w układzie smarowania.

Co się stanie, jeśli po prostu wymienimy turbinę i zaryzykujemy usterkę kolejnej turbosprężarki? Albo tylko będziemy „mieli w plecy” tę nietanią przecież część, albo wręcz będziemy musieli szukać nowego silnika. Tak to bowiem jest, że rozpadająca się turbosprężarka w jednej chwili wypuszcza do układu mnóstwo zanieczyszczeń i opiłków, które mogą spowodować zatarcie się silnika. Niezwykle często do zniszczenia silnika dochodzi, gdy wiemy już, że turbina jest „gotowa”, auto pozostawia za sobą tumany niebieskiego dymu, ale my chcemy jeszcze przejechać kilkadziesiąt kilometrów i coś załatwić albo na kołach dojechać do warsztatu. To może być wyjątkowo droga przejażdżka. Zresztą bardzo wielu właścicieli aut przekonało się, że to tak właśnie działa.