Do Polski w tym roku znów trafiło sporo aut popowodziowych, teraz te samochody przyjeżdżają do serwisów. Czy zalane auto da się naprawić, przywracając mu pierwotną sprawność?
W komisach zalane auto poznacie po tym, że zwykle stoi z uchylonymi szybami, ewentualnie po otwarciu drzwi zauważamy intensywny zapach gnijących elementów. Ten zapach pozostaje na bardzo długo, w niektórych przypadkach na zawsze. Takie auto można, a nawet trzeba wietrzyć, ale nie przynosi to stuprocentowych rezultatów. Zalane auto śmierdzi nawet po gruntownym wypraniu wnętrza. Zalane auto można rozpoznać także po piasku i pyle, jakie pozostają w zakamarkach, widoczne czasem po zdjęciu osłon czy odchyleniu dywaników. Wszystkiego nie da się wyczyścić, nie zawsze też to się opłaca. Tylko drogie samochody warto rozbierać do gołej blachy i doprowadzać do porządku każdy element z osobna, pozbywając się faktycznie prawie całego mułu i piasku naniesionego wraz z wodą. Podkreślmy jednak słowo „prawie”, które robi różnicę.
Poważniejsze niż zapach problemy dotyczą jednak elektryki i elektroniki pokładowej. Szczególnie we współczesnych samochodach instalacja elektryczna składa się z delikatnych przewodów oraz licznych sterowników odpowiedzialnych za pracę poszczególnych urządzeń, których usterka wpływa na działanie także innych podzespołów. Jeśli do sterowników i połączeń dostanie się brudna woda, to część jej zostaje tam przez dłuższy czas. Gdy zaczynają się procesy korozyjne, nie da się ich już zatrzymać. Przed właścicielami takich samochodów, którzy chcą się ich pozbyć (często są to handlarze, którzy zalane auto kupują za ułamek wartości sprawnego samochodu), stoi wyzwanie: należy sprzedać samochód w ciągu maksymalnie kilku tygodni. Taki pojazd jest więc trochę tańszy od pełnowartościowego odpowiednika. Ten krótki termin, który sprawia, że zalane auto to „gorący” towar, wynika z faktu, że gdy zaczną się problemy wynikające z korozji sterowników i ich złącz, trudno już dojść, co tak naprawdę jest zepsute i prawie nie sposób opanować pojawiających się kolejnych problemów. Choć np. wnętrze sterownika silnika jest często zalane rodzajem gumy, która jednocześnie chroni wrażliwe podzespoły przed wilgocią, jednak nie chroni ona kostki elektrycznej oraz wiązki silnika. Teoretycznie wiązkę silnika można wymienić, ale jest ona w większości przypadków droga (raczej kilka tys. zł niż kilkaset), a jest też z tym sporo pracy. Mówiąc krótko: nawet jeśli coś da się naprawić (a zwykle, gdy koszty nie grają roli, da się), to kosztuje jednak tak dużo pieniędzy, że może zwyczajnie się nie opłacać.
Na tle problemów elektrycznych kłopoty z korozją nadwozia wynikającą z osadzenia się pyłu w zakamarkach profili zamkniętych to już drobiazg, podobnie ja problemy mechaniczne wnikające z dostania się wody w elementy układów jezdnego i przeniesienia napędu. Wszystkie te elementy są uszczelnione, ale jednak są one tylko bryzgoszczelne, a nie wodoodporne. Jeśli jednak woda dostanie się do środka (np. manszet półosi), to uszczelnienia wpuszczą wodę do wnętrza elementu, a potem skutecznie zatrzymają ją w środku.
Mówiąc krótko: zalane auto to cała masa problemów, z których jedne można z góry przewidzieć, a inne stanowią przykre i dość częste niespodzianki. Niby wszystko da się naprawić, ale na przeszkodzie stoi rachunek ekonomiczny. W większości przypadków auto, które zostało zalane zaledwie nieznacznie powyżej powierzchni podłogi, jest już z punktu widzenia ubezpieczyciela szkodą całkowitą i nawet nie bardzo nadaje się na części zamienne. Są to bowiem części zamienne podwyższonego ryzyka.