Jeśli w naszym aucie silnik zgasł albo po wyłączeniu nie odpala, przed wezwaniem pomocy drogowej, która zawiezie auto do warsztatu, można samodzielnie sprawdzić kilka rzeczy. W przypadku nowoczesnych aut nie ma mowy o tym, że przy każdym problemie uruchomimy auto, ale warto spróbować.
Jeśli rozrusznik naszego auta nie kręci i wszystko wskazuje na to, że przyczyną jest brak prądu, najprawdopodobniej doszło do zaniku ładowania. Czy można to sprawdzić bez narzędzi i przy niepracującym silniku? Nie! Sprawdzenie napięcia ładowania możliwe jest tylko przy pracującym silniku i potrzebny jest do tego miernik, na oko możemy jedynie stwierdzić, czy dodanie gazu powoduje jaśniejsze świecenie reflektorów (to znak, że jest ładowanie) – jednak jest to możliwe dopiero po uruchomieniu silnika. Metoda ratunkowa? Uruchomienie auta za pomocą kabli rozruchowych z pomocą sprawnego samochodu. Co nam to da, jeśli nie ma ładowania? Może pozwolić na dotarcie do celu albo warsztatu oddalonego o kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów. Do tego potrzebny jest jednak naładowany akumulator: uruchamiamy samochód, ale nie odłączamy kabli. By podładować wyładowaną baterię, korzystając z drugiego samochodu, trzeba pozostawić je połączone (przy pracującym silniku dawcy, silnik biorcy może być wyłączony) przynajmniej przez 10-15 minut, najlepiej jeśli silnik dawcy pracuje na podwyższonych obrotach. Po takim czasie, po wyłączeniu wszystkich możliwych odbiorników prądu (światła, radio, klimatyzacja, nawiew, itp.) próbujemy dojechać do warsztatu. Można jeszcze delikatnie postukać w regulator napięcia alternatora, jeśli potrafimy go zlokalizować – mogły zawiesić się szczotki. Tu uwaga: podobne na pozór objawy daje zwarcie wewnętrzne akumulatora: czasem z taką usterką da się jechać, a czasem nie.
Jeśli silnik nie daje się uruchomić z powodu awarii rozrusznika, sytuacja jest prostsza: wystarczy, korzystając z kabli rozruchowych i pomocy właściciela sprawnego auta, uruchomić go i jechać do celu.
A co, jeśli rozrusznik kręci, a silnik nie odpala, albo co gorsza, zgasł podczas jazdy i nie daje znaku życia? Kilkanaście lat temu sprawa była prostsza: silnik odmawia współpracy, to znaczy, że nie dostaje paliwa albo nie ma iskry na świecach, a w przypadku diesla – tylko paliwa. W dzisiejszych autach sprawa się komplikuje, gdyż wokół silnika mamy dziesiątki urządzeń elektrycznych i elektronicznych, czujników, zaworków, itp. Co robić? Otworzyć maskę i rozejrzeć się, czy nie odpadł jakiś przewód, jakaś kostka z gniazda. Warto jednak, o ile to możliwe, zajrzeć pod obudowę paska rozrządu: jeśli pękł (a możliwe są takie i inne usterki mechaniczne, które zatrzymają silnik), nie ma co kręcić rozrusznikiem – to nic, nie da, a może zaszkodzić. Nic nie widać? Można zatem poruszać kablami. Tu ważna uwaga: wśród licznych czujników są i takie, bez których jazda jest możliwa, natomiast ich usterka może unieruchomić auto. To np. przepływomierz, którego awaria (zdarza się dość często) może zatrzymać silnik, zaś jego całkowite odłączenie wymusza jedynie na sterowniku sterowanie składem mieszanki na wartościach uśrednionych. Warto zdjąć kostkę z przepływomierza (oczywiście, jeśli wiemy, gdzie go szukać – zwykle ma on postać rurki z chipem zamontowanej na przewodzie dolotu powietrza, za filtrem) i spróbować uruchomić silnik; jeśli ze zdjętą kostką elektryczną z przepływomierza silnik pracuje, a po jej założeniu gaśnie – mamy sprawcę problemów. Bez tego elementu silnik może pracować na pozór normalnie, ale należy go wymienić – wzrośnie bowiem spalanie i obciążenie katalizatora.
Można jeszcze poruszać kablami zapłonowymi, zajrzeć do kopułki rozdzielacza, kolejno zdejmować różne kostki z osprzętu i próbować uruchomić silnik, można na minutę odłączyć akumulator i spróbować uruchomić silnik ponownie. Warto wsłuchać się, czy działa pompa paliwa, obejrzeć bezpieczniki, obstukać delikatnie przekaźniki – to w sumie tyle. Niestety, w nowoczesnym aucie jest wiele elementów, których nie da się zdiagnozować na oko, a ich usterka skutecznie unieruchamia silnik; jeśli zepsuł się np. czujnik położenia wału, nic samodzielnie nie zrobimy. Naprawa jest banalnie prosta, ale trzeba mieć pewność, co się zepsuło i mieć część na wymianę.
Jeśli się nie udało, organizujemy transport do warsztatu – w dzisiejszych czasach to nie wstyd, że nie udało się samodzielnie uruchomić auta zepsutego na drodze; jego producent nie zakładał, że ktoś będzie szukać usterki po omacku, choć czasem ta droga może prowadzić do sukcesu.