Blog

2022.05.12

Wypatrzyłeś używane auto? Zanim kupisz, sprawdź dokładnie!

Używane samochody bardzo podrożały nie tylko w Polsce, tych dobrych po prostu brakuje. Z tego powodu do Polski przyjeżdżają samochody w coraz gorszym stanie, a z powodu cen często właśnie te gorsze są przedmiotem zainteresowania klientów. Krótka wizyta w dobrym warsztacie pozwala zaoszczędzić pieniądze albo… chroni przed ich utratą

Zdecydowana większość spośród sprowadzanych do Polski samochodów używanych ma ponad 10 lat, a spośród nich zapewne więcej niż połowa nie zasługuje na kupno w cenach choćby zbliżonych do tych, których żądają sprzedawcy. Nie ma nic złego w kupowaniu 10- czy 12-letnich samochodów, ale jeśli zaawansowany wiek idzie w parze z niechlujnie przeprowadzoną naprawą blacharską albo zaniedbaniem technicznym… wtedy pojawia się problem. Źle poskładany po wypadku samochód jest często całkiem ładny tuż po naprawie, gdy stoi na placu w komisie, ale przestaje być ładny w ciągu kilku-kilkunastu miesięcy! Do tego często jest niebezpieczny i niespodziewanie kosztowny w utrzymaniu. Jest na to rada: zanim kupisz stary samochód, sprawdź, czy jest tego wart.

Jak sprawdzić używany samochód?

Każdy na swój sposób ocenia auto jeszcze na placu w komisie, nie bez powodu taką popularnością cieszą się tanie mierniki grubości lakieru. Taki miernik, jeśli działa choć w przybliżeniu, to dobra rzecz: pozwala sprawdzić, czy auto ma na sobie drugi albo trzeci lakier. Tyle, że większość starych samochodów oferowanych na sprzedaż ma za sobą naprawy lakiernicze, nie zawsze taka naprawa dyskwalifikuje samochód, ale często tak. I tu się pojawia problem: miernik powie nam, jaka jest grubość lakieru czy szpachli, ale tego, jak samochód wygląda od spodu, czy jest kompletny, czy miał tylko wgniecenie w błotniku czy też wspawaną „ćwiartkę”, tego miernik grubości lakieru nam nie powie.

Żeby takie rzeczy oceniać, trzeba mieć pewne doświadczenie, stąd też popularność mobilnych rzeczoznawców sprawdzających stan oferowanych na sprzedaż aut w imieniu klientów. Sprawdzanie stanu samochodów w taki sposób to jest jakiś sposób, ale czy idealny? Po pierwsze, takie usługi są drogie, po drugie mają swoje ograniczenia: unikniemy zapewne kupna samochodu powypadkowego, ale czy w warunkach „polowych” da się ocenić stopień zużycia poszczególnych podzespołów, wycenić koszt doprowadzenia samochodu do stanu używalności? Nie bardzo, nie zawsze. Jeśli mamy taką możliwość, pojedźmy z kupowanym samochodem do dobrego warsztatu – tu są większe możliwości!

Co sprawdzić w używanym samochodzie?

Wszystkiego nie sprawdzimy w tym sensie, że nie da się zbadać, by mieć pewność, że auto jest w absolutnie idealnym stanie. Albo precyzyjniej: nie zawsze opłaca się zagłębiać tak bardzo w diagnostykę, przykładowo precyzyjna analiza stanu układu wtryskowego w dieslu to przedsięwzięcie dość kosztowne, a w każdym razie czasochłonne. Ale poza stanem blacharskim da się szybko sprawdzić stan podwozia, w tym układu hamulcowego, wydechowego, zawieszenia – i dość precyzyjnie określić koszty napraw. Można się upewnić, czy coś nie cieknie, a jeśli cieknie – skąd i ile to będzie nas kosztować. Można zauważyć symptomy zużycia poszczególnych elementów osprzętu silnika – alternatora, rozrusznika, turbosprężarki, itp. Co do wspomnianego układu wtryskowego, to można z grubsza ocenić, czy wykazuje objawy usterki, a także podłączyć samochód pod komputer diagnostyczny i zobaczyć, czy nie ma usterek albo danych wskazujących na zbliżające się problemy. Jeśli samochód był naprawiany blacharsko, doświadczony mechanik jest w stanie ocenić czy naprawiono go dobrze, czy najniższym możliwych kosztem – aby sprzedać, zarobić, zapomnieć.

Można uniknąć kupna „szrotu”?

Można! To pewne: nawet jeśli, kupując 12-letni samochód, nie mamy pewności, że coś się w nim nie zepsuje po kupnie, to jednak możemy mieć pewność, że kupujemy samochód, w który warto inwestować i który powozi nas jeszcze przez parę lat bez nadmiernych kłopotów, wydatków i zagrożeń.

Usługę sprawdzenia samochodu przed kupnem można zamówić w większości warsztatów BestDrive – warto!