Problemy z systemem TPMS odpowiedzialnym za kontrolę ciśnienia powietrza w kołach auta wynikają i z zaniedbań kierowcy, i z racji niedopracowania tych układów i z powodu… pogody.
Problemy z systemem TPMS polegają po pierwsze, na wyświetlaniu się fałszywych komunikatów o usterce, a po drugie, na nieostrzeganiu kierowcy w porę, że ciśnienie w kołach lub w jednym z kół jest za niskie.
Zacznijmy jednak od tego, że zwłaszcza od czasu wprowadzenia obowiązku montowania układów kontroli ciśnienia w samochodach osobowych, producenci częściej zaczęli pomniejszać koszty związane z systemem TPMS – konkretnie koszty części niezbędnych do montażu auta w fabryce. Stąd popularność, zwłaszcza w tańszych autach, systemów pośrednich, które obywają się bez czujników ciśnienia w kołach. W „pośrednim” układzie TPMS nie ma urządzeń, które mierzą faktyczne ciśnienie w kołach, a jedynie układ ESP porównuje prędkość obracania się i drgania wszystkich czterech kół. Jeśli jedno z kół obraca się minimalnie szybciej od pozostałych, to znaczy, że zmniejszyła się jego średnica zewnętrzna. Jeśli zmniejszyła się jego średnica, to znaczy, że jest w nim mniej powietrza niż w pozostałych kołach – a zatem czas wyświetlić kontrolkę ostrzegawczą na desce rozdzielczej! Dla porównania w autach z bezpośrednim systemem TPMS przy zaworkach kół (wewnątrz opony) zamontowane są czujniki ciśnienia, będące jednocześnie nadajnikami radiowymi, które na bieżąco wysyłają do sterownika samochodu dane na temat poziomu ciśnienia w poszczególnych kołach. Kierowca może zobaczyć, jakie ciśnienie występuje w każdym z czterech kół, natomiast nie ma możliwości kalibracji systemu. W autach z systemem TPMS opierającym się na układzie ESP, kierowca w każdej chwili może skasować komunikat przyciskiem na desce rozdzielczej lub wchodząc w menu komputera pokładowego.
Ma się rozumieć, pośredni system nie jest zakładany w autach dlatego, że jest lepszy, lecz dlatego, że jest tańszy (właściwie… bezkosztowy). Niestety, problemy z pośrednim systemem TPMS okazują się na tyle duże, że można śmiało stwierdzić, że układ ten nie spełnia swojej roli, a nawet powoduje zagrożenie! Po pierwsze, co właśnie szczególnie często występuje zimą, układ pośredni nie wychwytuje równomiernego spadku ciśnienia we wszystkich czterech kołach. A jeśli ostatnio dopompowaliśmy koła przy 10 stopniach Celsjusza, a na zewnątrz jest minus piętnaście, to już sam spadek temperatury sprawia, że mamy za niskie ciśnienie w kołach, wręcz jedziemy na „flaku”! Po drugie, naturalna, jak najbardziej dopuszczalna utrata ciśnienia na poziomie 0,1-0,2 bara miesięcznie też może dotykać równomiernie poszczególnych kół. I znów o tym się od naszego elektronicznego „stróża” nie dowiemy! Po trzecie, podczas jazdy po śliskiej nawierzchni system nierzadko błędnie interpretuje uślizgi kół i wyświetla nam fałszywe alarmy! Wreszcie, zużycie opon także powoduje nieprzewidywalne zachowanie elektroniki związane z systemem TPMS: albo mamy nadmiar fałszywych alarmów, albo nie mamy ich nawet wtedy, gdy potrzeba. Wreszcie, jeśli kierowca, nawykły do fałszywych alarmów „kasuje” uciążliwą kontrolkę (to w pośrednich systemach jest możliwe), w końcu skasuje także informację prawdziwą…
W systemie bezpośrednim nadmiar komunikatów pojawia się m.in. przy wyjeżdżaniu z ciepłego garażu na mróz, gdy auto np. kilka godzin spędza potem na zewnątrz i ciśnienie w kołach spada poniżej dopuszczalnej granicy – alarm w takim wypadku jest wprawdzie irytujący, ale ma sens – należy dopompować koła.
Jaki z tego wniosek? Szczególnie zimą raz w miesiącu warto podjechać, będąc na stacji benzynowej, pod kompresor i dopompować koła.